Baba Jaga
Kiedy człowiek do ładu dojść nie może z prawem natury, a poddać nie chce się jemu, wtedy zaczyna baśnie tkać i zwyczajnym obrządkom świata przypisywać nadprzyrodzonych, złowrogich mocy. Kto bagna trzyma w trwodze, skoro nawet w najsroższą zimę zamarznąć nie chcą? Kto zapala błędne ognie, by myliły zmysły w ciemnym lesie? Gdzie trafiają Ci, którzy z domu wyszli i nigdy nie wrócili? Są też baśnie i historie, które krzywdę miały wyrządzić temu, o kim była mowa. Tak właśnie było z Babą Jagą – kapłanką, kobietą mądrą, oślepłą na wzór Odyna. Ta pradawna władczyni zwierząt leśnych i opiekunka zmarłych, towarzyszka przemiany dzieci w dorosłych, została zohydzona przez zatrwożonych jej mocą i mądrością możnych świeckich i kościelnych, którzy w ryzach chcieli trzymać chłopów i gawiedź. Baba Jaga, zamieszkująca głębokie lasy, krzywdy ludziom nie robiła. Dbała o naturalną rzeczy kolej, przeprowadzała święte obrzędy, znała moc roślin i grzybów, opiekowała się dobrostanem leśnych ostępów, gawędziła z dzikimi zwierzętami. Jej moc odnajdziemy w pracy guślarek, zielarek i wiedźm, czyli Tych, co Wiedzą. Ci, których umysły są zamknięte na pradawne obyczaje i trwożne przed siłą natury, w przerażeniu swoim ukuli mit o obrzydliwej Babie Jadze, która w swojej chacie na kurzej łapie, wśród rozrzuconych kości dzieci, klęła na dobrych ludzi i pomory na wsie zsyłała. Dobrze, że w bajki te dziś coraz mniej ludzi wierzy i kobieca siła, mądrość i odwaga na blask dnia wychodzą i wracają tam, gdzie być powinny.
Kwiat Paproci
Są lasy jasne i piękne, świetliste i bogate. Bywają też lasy przeklęte, z poskręcanych badyli utkane, martwe od wieków, pełne duchów, diabłów i strzyg, które całą swoją moc na tym skupiają, by zbłąkanych wędrowców ogniami mamić na bagnach i w piekielną topiel ciągnąć. Zdarzyło się wtedy, że chłopak, którego Dzięcioł wołano, zbłądził w Zaklętym Lesie. Próżniak to był jakich mało. Do czarów diabelskich go ciągnęło, bo chciwy był i leniwy, a podsłuchał na wsi, że w Zaklętym Lesie skarby nieprzebrane spoczywają. Za samego diabła namową, udał się Dzięcioł do czarownicy, by ona mu drogę do leśnych skarbów wskazała. Wiedźma nakazała Dzięciołowi pójść w noc sobótkową do Zaklętego Lasu, by znaleźć Kwiat Paproci – kwitnący jedynie w tę najkrótszą z nocy. I znalazł go nieszczęsny chłopak, gwiazdkę kwiatu do chustki schował. Dostał niespotykanej jasności i pojął, gdzie leżą skarby. Dotarł do miejsca ukrytego, kieszenie złotem i pieniędzmi napchał i począł uciekać. Naraz, jakby stado koni go chwyciło i rozerwać na strzępy chciało. Pojął podlec, że krzywdę naturze wyrządził srogą, świętą roślinę zerwał z chciwości, a pieniądze pod postacią pszczół odleciały. Całą noc przemieniał się to w drzewo, to w zwierzę, aż prawie martwy do domu dotarł pod ludzką postacią. Zjawił się na to diabeł, który duszę Dzięcioła ze sobą do piekieł zabrał a nieszczęśnika na podłodze zostawił, wśród trocin, które z worka na skarby powypadały.
Popiel
Działo się wszystko w grodzie Kruszwica, nad brzegami potężnego jeziora Gopło. Po nagłej śmierci kniazia Popiela, na jego następcę powołano jego syna. Jego rządy pełne były okrucieństwa i hulanek. Popiel ożenił się z księżniczką niemiecką, Gerdą. Chciwość Gerdy tylko wzmożyła okrucieństwo młodego kniazia. Gnębił on lud daninami, ściąganymi bezwzględnie i przemocą. Rada stryjów przestrzegała Popiela, lecz potęgowało to tylko złość kniazia. Uradził z małżonką, że pod pretekstem choroby, sprowadzą na zamek stryjców, by ich wymordować trucizną wlaną do kielichów z winem nadreńskim. Rada, przejęta wiadomością o chorobie Popiela, zjechała do Kruszwicy. Gerda przystąpiła do realizacji planu. Stryjcowie padli rażeni siłą trucizny. Ich ciała wrzucono w toń Gopła. W nocy zerwała się potężna burza. Rano, kiedy dzień wstał cichy i ponury, dało się zauważyć coś dziwnego nad brzegiem jeziora. Oto masa drgająca i szara, nacierała na mury obronne. Mrowie myszy wściekle gryzło podwoje. Ostre pazury zatapiały się w dębowych bierwionach. Popiel i Gerda postanowili uciec w grobowisko, jakie zgotowali stryjcom – na środku jeziora Gopło stała bowiem wieża kamienna. Przekonani, że myszy się do niej nie dostaną, wspięli się na szczyt budowli. Wściekłe i szybkie myszy wspięły się po murze i wpadły do środka. Popiel i Gerda zostali pożarci, jedyne, co po nich zostało, to bogate klejnoty, które symbolizowały ich chciwość i niegodziwość.



Pan Twardowski
Żył przed laty w Krakowie szlachcic Twardowski, który nie miał miłości ponad naukę i stare księgi. Był przeto człowiekiem obytym i mądrym. Studiował matematykę, fizykę i nauki przyrodnicze, lecz nader ciekawiły go magia i czary. Całe swoje życie okiem i szkiełkiem się kierował, więc pojął, że nie istnieją czary dające nieśmiertelność, o której od zawsze marzył. Pan Twardowski postanowił diabła przywołać do swojej komnaty i duszę własną zaprzedać, by tylko dostąpić możliwości życia bezkresnego i czarowania według potrzeb. Stał się huk i diabeł zjawił się u Twardowskiego by cyrograf podpisać. Szlachcic podstępem do paktu dopisał paragraf, zgodnie z którym diabeł mógł zgłosić się po jego duszę wyłącznie w Rzymie. Cyrograf podpisano. Twardowski po Polsce podróżował na wielkim kogucie i niósł ludziom ratunek: z chorób wyciągał i zwierzęta domowe uzdrawiał. Diabeł wściekł się, że diabelskie czary do dobrych spraw są stosowane, postanowił więc Twardowskiego ze świata ziemskiego zabrać. Tropił Mistrza Twardowskiego, ale zgodnie z podpisanym cyrografem, musiał czekać na podróż szlachcica do Rzymu. Okazja nadarzyła się po kilku latach – Twardowski odwiedził karczmę o nazwie „Rzym”. To tam diabeł go zdybał i w ciemną noc porwał. Lecieli razem, Twardowski i diabeł nad ciemnym światem. Szlachcic ostrość umysłu zachował i by diabła osłabić, modlić się żarliwie na głos począł. Rzeczywiście, bies jak piorunem rażony, Twardowskiego z ujęć puścił. Szlachcic wylądował na Księżycu, gdzie do dziś mieszka i z tęsknotą na Ziemię spogląda.
Smok Wawelski
Żył dawno temu król Krak, od którego mądrych i łaskawych rządów, nazwano miasto Krakowem. Szczęście mieszkańców przerwała rzecz straszna – u stóp Krakowskiego Wzgórza, zamieszkał smok. Pożerał on dziesiątki owiec, baranów i kóz. Król Krak wyznaczył wysoką nagrodę dla tego, kto smoka pokona. Zgłaszali się rycerze piękni, ale każden z nich zjedzony został. Zgłaszali się też mniej szlachetnie urodzeni, za jedyną oręż odwagę posiadający, jednak i oni szans nie mieli w starciu z ogromnym potworem. Jednego dnia, na królewskim dworze, zjawił się prosty szewczyk – Skuba. Kiedy jednak szewczyk przez śmiech dworzan się przebił i do króla dostał, wyłożył mu swój plan. Król natychmiast uciszył zgromadzonych, z szewczyka nakazał przestać drwić i rozkazał, by przyniesiono mu wszystko, o co tylko poprosi. Szewczyk więc z czterech kijów sękatych, skóry baraniej i wiadra siarki uszył owczą kukłę. Pod osłoną nocy, zaniósł ją na skraj jamy smoczej. Smok przez sen poczuł woń owczej skóry. Nic nie myśląc, rzucił się na szewczykową zasadzkę. Kiedy tylko połknął kukłę, zachciało mu się pić. Smok Wawelski wyżłopał wodę z jednej kałuży, drugiej i szóstej, ale nadal chciało mu się pić. Poczłapał więc nad Wisłę i pił, pił, pił, pił, aż pękł z ogromnym hukiem. W ten sposób Kraków uwolniony od smoka został, szewczyk otrzymał bogactwo i poważanie, a król Krak nadal rządził mądrze i wszystkich mieszkańców swego grodu traktował równo.
Bazyliszek
Jest Krzywe Koło na Starym Mieście w Warszawie. Było to miejsce przeklęte, do pomieszania zmysłów lub śmierci prowadzące. Mówią ludzie, że przed wiekami, w jednej z rozległych piwnic starej kamienicy, mieszkał potwór. Był to na poły kogut, na poły wąż. Łapy miał upierzone i zakończone ostrymi pazurami. Kadłub obrośnięty smolistymi piórami, szyję wężową, długą i śliską. Czerep koguci, nastroszony, z grzebieniem w kształcie korony. Gadzio ptasie oczyska mieniły się to na zielono to na żółto i niosły śmierć każdemu, kto w nie spojrzał. Legenda o upiornym stworzeniu kusiła dzieci, które z natury ciekawe, lubiły wchodzić wszędzie tam, gdzie to zakazane. I tak, Maciuś i Halszka, dzieci miejskiego płatnerza wraz z Walusiem Klepką, synem bednarza, zawędrowały do piwnicy Bazyliszka. Waluś – prowodyr ekspedycji, jako pierwszy wchodził i furtę do lochu otwierał – jego pierwszego wzrok Bazyliszka powalił. Bestia nie zauważyła pozostałych dzieci. W mieście naradę zwołano i radzono, jak rodzeństwo od Bazyliszka wyrwać. Ozwał się Hermenegildus Fabuła, znakomity lekarz: „Niech do lochu wejdzie człowiek cały zwierciadłami obłożony. Kiedy Bazyliszek usłyszy wchodzącego, spojrzy w jego kierunku i sam od własnego wzroku podłego padnie”. Tak też zrobiono. Jan Ślązak, skazany za niegodziwości na śmierć, zgłosił się na ochotnika, dzieci uratował, Bazyliszka zabił i łaskę uzyskał. Od tej pory miasto Warszawa spać mogło spokojnie.




